środa, 10 lutego 2010

kamyczek

Dosyć tego użalania i jęczenia. Wyłączyłem Coldplay, Myslovitz, Pojutrze, a nawet Joy Division. Tęskniłem za Sonią, ale wiem że beze mnie Jej lepiej. Odpaliłem rammstein'a. Urywa łeb. Byłem kiedyś na ich koncercie. Ogień. Dosłownie i w przenośni. Jeden z najlepszych na jakich byłem. Poszedłbym jeszcze raz. Ale nie w tej chwili w tej chwili jestem xxx* zamknięty ze sobą w czterech ścianach. Chyba, że za towarzystwo uznamy twarze na ścianach. Links! 2, 3, 4**. Martwię się o dziadka. Nie potrafię pogodzić się z tym że może umrzeć. Choć racjonalnie zdaję sobie sprawę, że to nieuniknione. Tak samo nie potrafię pogodzić się z tym, że stłukłem szklankę w bibliotece. To jest straszne.
"Sonne"*** - rozpływam się przy tym, zamykam oczy i się kołyszę. Zaraz idziemy do kina z rodzicami, idę sprawdzić jaki film wybrali. Chyba jednak znowu nigdzie nie pójdziemy. Spokojnie, przyzwyczaiłem się. Mam ochotę na coś słodkiego. Dziwne, już dawno nie miałem. No tak, kiedyś musiała nadejść. Potrzebuję kobiety. Jogobella z musli winogronowo-figowa. To jest to. Potrzebuję się przytulić, spacerować w słońcu i w deszczu. Przede wszystkim potrzebuję akceptacji.
Chyba zaczynam się bać świata. Leżę na ziemi, a sufit jak tak odległy i ciemny. Linie ścian łukowo do niego dążą. Złowrogi dla mej duszy obraz to razem tworzy. Boję się. Chciałbym żeby ktoś przy mnie był. Cały czas. Kobieta. Ciemność i samotność dorzuca z uśmiechem drwa pod piec mojej niepożądanej wyobraźni. Boję się zamknąć oczy ale boję się też patrzeć. Nie chcę mieszkać z murami. Nie chce. Chce sio. Potrzebuje kogoś u boku.


*niepotrafię rozczytać rękopisu
**Rammstein - Links 2-3-4 [Mutter (2001)]
***tytuł utworu grupy Rammstein z albumu "Mutter" (2001)

Brak komentarzy: